Salomon Trophy 2oo1

Salomon Trophy 2oo1

Gdzie: Bieszczady, Start: OSW Zawóz nad Jeziorem Solińskim
Kiedy: 2 maja 2oo1
Nazwa teamu: RABU Warszawa
Nr startowy: 29
Skład: Maciek GAJOS Gago, Karol Przydanek, Paweł Błażowski i Rafał BUDZIK Budzicki
Wynik: 22 miejsce na 30 teamów na mecie i 44 na starcie
Czas: 65h 44"
Opis imprezy: 250 km kajakiem, rowerem, pieszo, tratwami plus zadania specjalne

Stare i niekoniecznie mądre powiedzenie mówi, że "nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło". Siedząc z nogą w posalomonowym gipsie siłą rzeczy więcej czasu spędzałem przy komputerze i może właśnie dzięki temu po raz pierwszy w historii moich imprez, na świeżo, spisałem swoje wrażenia z rajdu. Zamieszczam je na tej i następnych stronach, a dla tych, którzy wolą czytać offline albo na papierze (jest tego 7 stron) umieściłem to samo w postaci skompresowanego ZIPem pliku RTF (akceptowanego m.in. przez Worda, Star Office).
Zamieszczone zdjęcia zrobili (w kolejności zasług): Gajos, Aga Błażowska i ja.
Miłej lektury.

ST2oo1.zip ST2oo1-zapomnik.zip - 20 KB

Skocz bezpośrednio do relacji z etapu:
[Start >> Kajaki] >> Rowery >> Pieszo >> Tratwa >> Epilog >> Refleksje

Start

Brama startowa 2 maja 2001, OSW Zawóz nad Jeziorem Solińskim.
Pogoda piękna, baliśmy się nawet, że za bardzo, bo prażące słońce i wysoka temperatura mogą równie skutecznie eliminować zespoły jak deszcz i zimno. Na starcie Chyba po raz pierwszy wszyscy mieliśmy naprawdę niezłego przedstartowego pietra. Dotychczas omijało nas to uczucie, bo dotąd startowaliśmy w tego typu imprezach bardziej na żywioł, jednak tym razem poświęciliśmy trochę czasu na przygotowania i planowaliśmy ukończyć ten 250-km rajd w komplecie i regulaminowym czasie. Nie braliśmy raczej pod uwagę wyższych pozycji, bo zrobienie tego w sposób bezpieczny i rozsądny wymagałoby to od nas innego zupełnie przygotowania i treningu niż ten, który byliśmy w stanie przeprowadzić i na który się zdecydowaliśmy.

Na sygnał, punktualnie o 10:00, wraz z pozostałymi 40 teamami wystartowaliśmy spod charakterystycznej żółtej salomonowej bramy. Ponad 160 osób ruszyło biegiem do ustawionych nad wodą kajaków.

Kajaki

Start kajaków Widok musiał być niecodzienny - w ciągu kilku minut 82 kajaki znalazły się w jednym miejscu na wodzie i zaczęło płynąć w stronę pierwszego z dwunastu punktów kontrolnych na liczącej 40 km trasie kajakowej. Ze startem nie mieliśmy problemów, poszło gładko, a wylosowane kajaki prezentowały się w miarę przyzwoicie, więc mieliśmy nadzieję, że nie będzie źle. Już przed pierwszym punktem stawka rozciągnęła się na tyle, że ilość dobijających w okolicy punktu kajaków nie sprawiała problemu. Muchos kayakas Niestety, pomimo naszych wysiłków czyli fizycznego napierania oraz wiosłowania zgodnie ze wszelkimi znanymi nam prawidłami sztuki, nasz kajak (szczególnie Gajosa i mój) ciągle poruszał się wolniej niż pozostałe, nawet te na których ludzie nie stresowo mieszali wodę za burtą. Do tej pory uwiera mnie to trochę, ale naprawdę trudno powiedzieć co było główną przyczyną takiego stanu rzeczy. Na pewno nasze niewielkie doświadczenie kajakarskie, jak również to, co widać gołym okiem, czyli słabiej niż nogi wytrenowana góra. Jednak drugą przyczyną (pocieszam się, że może jednak ważniejszą) były spore różnice pomiędzy poszczególnymi kajakami. PK-7 Wylewanie H2O z kajaka Nasz sprzęt pozostawiał naprawdę sporo do życzenia. Moje wiosło było aluminiowo-plastikowe i niestety o 1/3 krótsze od normalnego (najwyraźniej było kiedyś złamane), natomiast Gajosa było drewniane i składało się z drąga z "finezyjnie" przybitymi dwoma sklejkowymi piórami. Dla odmiany kadłub kajaka Pawła i Karola przejawiał dziwną tendencję do nurkowania dziobem pod falę. Jak się w końcu okazało było to efektem znajdującej się na dziobie dziury, którą ktoś zmyślnie zakleił szarą taśmą (która szybko odpadła) przez którą kajak sukcesywnie nabierał wody do komory wypornościowej. Ostatecznie co któryś punkt wynosiliśmy kajak na brzeg i wyciurkiwaliśmy zbędny balast. Przeciek udało się nieco opanować przy użyciu... skórki od banana!
Słońce prażyło bezlitośnie, czas płynął powoli zwalniając wyraźnie, kiedy zawiało od dziobu, a my byliśmy powoli wyprzedzani przez kolejne ekipy... Na pewno nie dodawało nam to animuszu, jednak pocieszał fakt, że "współczynnik funu" i humor były wprost proporcjonalne do straty w stosunku do prowadzącego zespołu. Było zatem chociaż wesoło. Na tym etapie również miałem jeszcze siłę i ochotę podziwiać bieszczadzkie widoki i muszę powiedzieć, że jestem nimi zauroczony. Drzewo w drodze do PK-8 Z czasem rosło nasze zmęczenie, ale i malał dystans dzielący nas od końca, więc mieliśmy nieustającą wolę walki i z zapałem non-stop mieszaliśmy wodę za burtą... PK-10 Noszenie kajaka W sumie niewiele się działo na tym odcinku, jedynie punkt 10 był inny niż wszystkie, ponieważ znajdował się na szczycie cypla i należało się tam zameldować z kajakami (można też było opłynąć, ale wiązało się to z nadłożeniem drogi). Cypel miał około 500m szerokości i około 50m wysokości. Przenoszenie sprzętu okazało się być niezłą zabawą i dało nam nieźle w palnik, jednak zrobiliśmy to z przyjemnością, bo nie wiązało się to z siedzeniem na tyłku ;-)
Ostatecznie na punkcie 12, a więc na mecie odcinka kajakowego zameldowaliśmy się o godzinie 18, czyli po ośmiu godzinach wiosłowania i z dwugodzinną stratą do pierwszego zespołu. Dawało nam to mało chlubną 35 pozycję spośród 41 startujących zespołów, ale cóż było robić - należało walczyć dalej. Szczęśliwie rowery były nasze a nie wypożyczone i losowane, więc wszystko zależało już od nas samych. Dalej... >>>

Skocz bezpośrednio do relacji z etapu:
  [Start >> Kajaki] >> Rowery >> Pieszo >> Tratwa >> Epilog >> Refleksje
© 2001 Budzik; Aktualizacja: 28 czerwca 2001